niedziela, 6 grudnia 2015

Rozdział I - Niezidentyfikowany obiekt

Przepraszam za opóźnienie :-(

Cyk. Cyk. Cyk. Zegar w klasie do biologii zdawał się chodzić dużo wolniej niż zwykle.

Z nudów zaczęłam się bawić kosmykiem włosów, które opadały mi na czoło. Słyszałam, jak dziewczyny z ostatniej ławki gadają o nowym chłopaku, a osiłki z drugiej wymyślają kolejny żart, jaki zgotują biednemu okularnikowi przed nimi. Wskazówka zegara przekroczyła duże trzy na tarczy i z korytarza dało się usłyszeć dzwonek. W momencie zgarnęłam wszystko z ławki do torby i opuściłam pomieszczenie. Przepychałam się między spoconymi sportowcami, albo dziewczynami w miniówkach. Kujony trzymały się po bokach. Taka była właśnie moja szkoła. Każdy gdzieś przynależał. Każdy, oprócz mnie.

 

W końcu udało mi się dostać na zewnątrz. Lato właśnie się zaczynało, więc upał doskwierał. Szczęśliwie, dziś wiał dość silny wiatr. Rozwiał moje włosy w jeszcze większym chaosie, ale nie przeszkadzało mi to. Nie bardzo przejmowałam się moim wyglądem. Nigdy się nie malowałam, ani nie farbowałam włosów. Były one w kolorze brązu i sięgały połowy pleców. Byłam bardzo blada i szczupła, przez co przypominałam wampira. Moje oczy miały dość dziwny, szary kolor.

 

Zostały mi dwie znienawidzone lekcje – Angielski i Zajęcia Techniczne. Nawet nie miałam zamiaru się na nie wybierać. Poprawiłam torbę na ramieniu i skierowałam się w stronę lasu. Leżał on zaraz przy szkole, więc nie musiałam się zbytnio oddalać. Czym bliżej starego boru się znajdowałam, tym ciszej się robiło. Po chwili dało się tylko usłyszeć ćwierkanie ptaków oraz uderzanie moich glanów o miękkie podłoże. Zrobiło się też ciemniej, bo drzewa zasłoniły słońcu drogę. Zawiesiłam torbę na jedną z gałęzi starego dębu i zaczęłam się na niego wspinać. To było moje ulubione zajęcie. Na chwilę przysiadłam na grubszej gałęzi i poprawiłam włosy. Zdjęłam z nadgarstka jedną z gumek i związałam nią włosy w koczka. Wznowiłam moją wspinaczkę, przeskakując z gałęzi na gałąź. Po jakiś trzech minutach znalazłam się na szczycie. Wiatr był tam dużo silniejszy, a i słońce jaśniejsze. Wzięłam głęboki wdech i spojrzałam w niebo. Było jasnobłękitne, wolne od jakichkolwiek chmur. Co chwila przelatywały przez nie stada ptaków. Wyobraziłam sobie siebie, latającą razem z nimi. To oznacza prawdziwą wolność. Wolność to nie czas po osiemnastce, kiedy możesz się wyprowadzić od rodziców, choć oni i tak będą truć ci dupę. Wolność oznacza możliwość ucieczki w nieznane, tam, gdzie nikt nas nie znajdzie.

 

Spojrzałam na mój nadgarstek. Z oby dwóch stron dało się dostrzec podłużne blizny, układające się w jakieś symbole. Pokrywały się z moimi żyłami ukrytymi pod skórą. To jeden z moich nieumyślnie spowodowanych błędów. Jest ich jeszcze kilka, ale staram się zapomnieć o wydarzeniach z przeszłości.

 

Zaczęłam schodzić z drzewa, by przypadkiem się tam nie zasiedzieć. Znów szukałaby mnie policja i wtedy dopiero by było. Dla odmiany postanowiłam pójść w głąb lasu. Zabrałam torbę i dalej przechadzałam się pomiędzy drzewami. Wtem poczułam wibracje, dobiegające z mojej kieszeni. Wyciągnęłam z niej smartphona i sprawdziłam Sms’a.

 

Mama:

Tata pojechał do Brukseli na zebranie zarządu, a ja muszę lecieć do Paryża by zatwierdzić nową kolekcję. Nie wagaruj za dużo. Do zobaczenia wkrótce.

 

Standardowo. W domu nigdy nie jest tłoczno. Postanowiłam, ze jeśli i tak będę sama to mogę w spokoju wrócić do moich czterech ścian. Ta droga potrwa już trochę dłużej. Kiedy wyszłam z lasu włożyłam do uszu słuchawki i puściłam na fulla kawałek Hallestorm „Freak like me”.

 

***

 

Nie mogę opisać domu jako nadzwyczajnego. Znajdował się na jednym z tych osiedli, gdzie wszystkie budynki są identyczne i leżą w równym rządku. Był pomalowany na biało, ogrodzony drewnianym płotem, miał dwa piętra. Przekręciłam klucz w drzwiach i weszłam do środka. Bez zastanowienia skierowałam się na drugie piętro, do mojego pokoju. Cóż mogę rzec, pokój jak pokój. Sięgnęłam po laptopa leżącego na moim poobklejanym naklejkami oraz popisanym biurku i rzuciłam się z nim na łóżko. Odpaliłam urządzenie i od razu sprawdziłam moją ulubioną stronę – CałaPrawda.com. Często pojawiały się na niej dość prawdopodobne filmy i obrazy związane z istotami z innego świata. Właśnie takie było moje jedyne zainteresowanie, kosmici. Nie wiem dlaczego, ale czasami mam wrażenie, że dosłownie wyczuwam ich obecność w pobliżu. Czasem, kiedy stoję na parkingu jestem prawie pewna, że ktoś mnie obserwuje lub jak jakiś samochód przejedzie za moimi plecami, w momencie się wzdrygam. Nie mam pojęcia, czy to coś znaczy, ale staram się w to wierzyć.

Na razie żadnych nowych postów na stronie. Szkoda. Już miałam zamknąć laptopa, kiedy dostałam wiadomość. Od razu sprawdziłam kto jest adresatem. Okazał się nim mój „znajomy” z Internetu, który wymyślił sobie ksywkę Star Lord. Trochę żenujące, no wiem, ale wiele osób w necie używa ksywy. Ja na przykład jestem Skye. Tak czy inaczej, poznałam Star Lorda przez przypadek, kiedy zaczęłam się z nim kłócić o realność jednego wideo. To było niecały rok temu. Od tego czasu korespondujemy ze sobą.

 

Star Lord:

Cześć mała, co u ciebie? Słyszałem, że u ciebie w okolicy zauważono niezidentyfikowany obiekt J

 

Skye:

Hej Lordzie. Co masz na myśli? Nic nie wiem o żadnym obiekcie. Powiesz mi coś więcej?

 

Star Lord:

W nocy pojawiło się kilka zdjęć z wysypiska z twojego miasteczka. Było na nim coś przypominające wielkiego robota. Niech zgadnę, jak tylko się ściemni pójdziesz na niego zapolować?

 

Skye:

Znasz mnie zbyt dobrze. Oczywiście, że pójdę na wysypisko. Taka okazja może się nie trafić dwa razy. Dzięki za info. Do napisania ;-)

 

Star Lord:

Cześć mała J

 

Zamknęłam laptopa i zeszłam z łóżka. Musiałam się przebrać przed moją małą akcją. Nie pierwszy raz jestem na rodeo i wiem, co powinnam zabrać oraz co zrobić.

 

Musiałam oczywiście ubrać się na czarno. Bądź co bądź, włamywałam się na teren prywatny. Ubrałam więc jeansy, bluzkę z długim rękawem, skórzaną kurtkę, buty do kolan na płaskim obcasie, a na głowę czapkę smerfetkę. Do zmierzchu miałam jeszcze trochę czasu, więc zjadłam co nieco i spakowałam plecak. Latarka rzecz jasna, moja lustrzanka, telefon (wyciszony oczywiście) i nożyce do metalu. To ostatnie zawsze się przydaje.

 

Kiedy już nadszedł czas wzięłam plecak i normalnym krokiem zaczęłam iść w kierunku wysypiska. Szczęśliwie nie znajdowało się daleko, jedynie piętnaście  minut drogi piechotą. Gdy doszłam na miejsce było już całkiem ciemno, a na wysypisku najprawdopodobniej nikogo nie było. Przecięłam metalową siatkę płotu nożycami i zrobiłam sobie wejście. Wyciągnęłam latarkę oraz aparat i zaczęłam szukać czegoś nieprawdopodobnego. Nic jednak nie wydawało się podejrzane. Wszędzie jakieś zepsute samochody albo sprzęty domowe. Nagle jednak coś się stało. Poczułam dreszcz i momentalnie zrobiło mi się zimno. Wiedziałam gdzie mam się spojrzeć i dokładnie tam skierowałam wzrok. Naprzeciw mnie stało nowiusieńki, srebrny mustang 2015. W mojej głowie od razu zrodziło się pytanie „Co on tutaj robi?”. Podeszłam bliżej. Środek także był nienaruszony, jakby nikt nigdy nim nie jeździł. Moją uwagę przykuł jakiś dziwny znak znajdujący się na drzwiach. Szpiczaste kąty, które po części przypominały twarz. Dobrze wiedziałam, że skądś go znam, że gdzieś go już widziałam, ale nie miałam pojęcia gdzie.

 

Niespodziewanie samochód zapalił. Momentalnie odskoczyłam i odsunęłam się od niego o kilka kroków. Chwyciłam za lustrzankę i przyszykowałam się do zrobienia zdjęcia. Zamiast jednego, zrobiłam serię zdjęć przedstawiających przemianę tego pojazdu w wielkiego robota. Maszyna spojrzała na mnie z wściekłością, a nogi się pode mną ugięły. To nie była zwykła maszyna, zwykły robot, czy nawet jakaś chińska podróbka. To coś żyło. Widziałam to w jego oczach.

 

Schowałam aparat do plecaka i odsunęłam się o kolejnych kilka kroków. Robot zaczął iść za mną, a coś mi mówiło, że nie chce się zaprzyjaźnić. Jak najszybciej ruszyłam do wyjścia, nawet się za siebie nie oglądając. Przeszłam przez ogrodzenie, które chwilę później wylądowało przede mną. Robot był coraz bliżej. Biegłam coraz szybciej, ale i on nie zwalniał. Nie mogłam tak ciągle biec. W pewnym momencie potknęłam się i upadłam na ziemię. To oznaczało moją porażkę, może nawet śmierć. Stwór zbliżył się do mnie, a ja spojrzałam prosto w jego czerwone oczy. Cholernie się bałam, ale nie było żadnej drogi ucieczki. Robot jeszcze bardziej się zbliżył, a ja, jakbym chciała go odepchnął, dotknęłam jego klatki piersiowej. Zamknęłam oczy, aż nagle poczułam niesamowity przypływ energii. Dosłownie rozsadzała mnie, czułam się jak po pięćdziesięciu kawach wypitych na raz. Kiedy znów otworzyłam oczy, robot leżał na ziemi martwy. Jego oczy zgasły.

 

Powoli podniosłam się z ziemi i jak profesjonalistka zrobiłam ostatnie zdjęcia. Znając życie federalni wkrótce się tu zjawią, a z tymi dowodami mogłabym iść do normalnej policji. Teraz wiem o tych stworach i możliwe, że będzie mi potrzebna ochrona.

Znów zaczęłam biec w stronę domu, głównie z obawy, że robot jednak wstanie. Musiałam jeszcze raz przemyśleć wszystko, przeanalizować fakty i zdecydować co robić.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz