czwartek, 15 września 2016

Rozdział VII - Marzenia z dzieciństwa

Wiem, wiem, nie pisałam już prawie od pół roku, ale w końcu jakoś przemogłam się i napisałam nowy rozdział :-) Mam nadzieję, że kolejne części będą już pojawiać się co dwa tygodnie, bo co tydzień to na pewno nie wyrobię ;-) No, ale teraz już Wam nie przynudzam i zapraszam na nowy rozdzialik :D

Chicago nie różniło się aż tak od Nowego Yorku. No, może w tym drugim trochę bardziej śmierdziało spalinami. Tutaj powietrze wydaje się czystsze. Chicago nie ma też aż tak wielu wieżowców i drapaczy chmur. Przez to mam wrażenie, że znów jestem w domu,  a to wszystko, co się stało, jedynie mi się śniło. To aż komiczne, że niegdyś tak bardzo zależało mi na odnalezieniu dowodu na życie innych organizmów, na innych planetach, a kiedy w końcu mi się udało, to najchętniej cofnęłabym czas i nigdy nie poszła na to przeklęte złomowisko. Choć muszę przyznać, że nawet w tak krótkim czasie bardzo przywiązałam się do tych robotów. Czasem mam wręcz wrażenie, że z nimi łączy mnie większa więź niż ludźmi, z rodzicami, z Garfieldem. To brzmi trochę głupio, ale właśnie tak się czuję, związana z nimi, z ich rasą.