czwartek, 15 września 2016

Rozdział VII - Marzenia z dzieciństwa

Wiem, wiem, nie pisałam już prawie od pół roku, ale w końcu jakoś przemogłam się i napisałam nowy rozdział :-) Mam nadzieję, że kolejne części będą już pojawiać się co dwa tygodnie, bo co tydzień to na pewno nie wyrobię ;-) No, ale teraz już Wam nie przynudzam i zapraszam na nowy rozdzialik :D

Chicago nie różniło się aż tak od Nowego Yorku. No, może w tym drugim trochę bardziej śmierdziało spalinami. Tutaj powietrze wydaje się czystsze. Chicago nie ma też aż tak wielu wieżowców i drapaczy chmur. Przez to mam wrażenie, że znów jestem w domu,  a to wszystko, co się stało, jedynie mi się śniło. To aż komiczne, że niegdyś tak bardzo zależało mi na odnalezieniu dowodu na życie innych organizmów, na innych planetach, a kiedy w końcu mi się udało, to najchętniej cofnęłabym czas i nigdy nie poszła na to przeklęte złomowisko. Choć muszę przyznać, że nawet w tak krótkim czasie bardzo przywiązałam się do tych robotów. Czasem mam wręcz wrażenie, że z nimi łączy mnie większa więź niż ludźmi, z rodzicami, z Garfieldem. To brzmi trochę głupio, ale właśnie tak się czuję, związana z nimi, z ich rasą.




Kiedy zajechaliśmy na miejsce było już ciemno. Zatrzymaliśmy się na jakimś wysypisku (znowu), a chwilę później moim oczom ukazał się Bumblebee. Wysiadłam z Sideswipe’a i ruszyłam w kierunku żółtego bota. On uśmiechnął się, a przynajmniej tak to wyglądało, ukląkł na jedno kolano i delikatnie pogłaskał mnie po głowie. Zaśmiałam się pod nosem, bo jego zachowanie przypominało mi czasy, kiedy tata głaskał mnie tak, jak zrobiłam coś dobrze.
Bee wstał i przybił piątkę Sideswipe’owi. Srebrny robot zaczął gawędzić z nim o podróży, a ja usiadłam na jakimś starym, zniszczonym samochodzie i cierpliwie czekałam na resztę. Nie trwało to długo, bo po jakiś pięciu minutach na złomowisko wjechał Ironchide, za nim Hound, a potem jeszcze Jazz. Na Crosschairsa i Gara musieliśmy czekać jeszcze jakieś pół godziny, ale w końcu i oni się zjawili. Chłopak wysiadł z wozu, w rękach trzymając torebkę z Burger Kinga. Uśmiechnął się do mnie, podszedł bliżej i podał mi ją. Spojrzałam na niego z niedowierzaniem, a następnie zajrzałam do środka. Pierw powitał mnie przyjemny zapach burgera, którego potem ujrzałam. Wyjęłam fast – food i odpakowałam z papierka, a potem od razu zaczęłam jeść. Dopiero wtedy zdałam sobie sprawę, że nie miałam nic w buzi już jakieś…dwa dni. Wcześniej tego nie odczuwałam, bo pewnie byłam zbyt skupiona na tym, co się dzieje, że zapomniałam o swoich potrzebach. Jednak teraz, kiedy wiem, że na jakiś czas jesteśmy bezpieczni, brzuch daje o sobie znać.

-Nie wierzę, że zahaczyliście o Burger Kinga… - powiedziałam do Gara, kiedy już przeżułam pierwszy kęs.
-Wiesz, mi tam kiszki już dawno marsza grały, a że przejeżdżaliśmy obok to pomyślałem, czemu nie.
-Jesteś genialny.
-Dopiero teraz to zauważyłaś? – uśmiechnął się do mnie śmiało, ale ja tylko pokręciłam z niedowierzaniem głową i tyrpnęłam go w ramię – Auć!
-Nie bądź dziecko, to przecież nic nie bolało.
-Może nie masz tej świadomości, ale jesteś silniejsza niż niejeden facet.
-Serio? – zdziwiłam się – Jeszcze nikt mi tego nie powiedział.
-Zawsze musi być ten pierwszy raz – puścił mi oczko, a ja zaśmiałam się pod nosem.
-Dobra Bee – odezwał się Hound – Powiedz, po co nas tu ściągnąłeś, akurat tu?
-Za niedługo się dowiecie – odparł żółty bot głosem jakiegoś mężczyzny.
-Może tego nie wiesz, ale nie znoszę niespodzianek – Crosschairs zbliżył się do Bumblebee – Ostatnią było „przemiłe” powitanie mieszkańców tej planety, a potem przetransportowanie mnie do klatki!
-Łał, a ja myślałam, że to Ironchide jest denerwujący – skomentowałam, a Crosschairs spojrzał na mnie tak, jakby zaraz miał mnie zabić – No co? – wzruszyłam ramionami - Szczera jestem – bot tylko machnął ręką, po czym odszedł na bok i usiadł na ziemi.

W międzyczasie ja dokończyłam swojego hamburgera, po czym ponownie usiadłam na starym samochodzie. Garfield dosiadł się obok i niczym dziecko zaczął machać nogami. Skarciłam go wzrokiem, ale on oczywiście nawet się tym nie przejął. Przewróciłam oczami i przeszłam do pozycji leżącej, opierając się o przednią szybę wozu. Całe szczęście, że była cała, inaczej pewnie wpadłabym do środka. Cicho westchnęłam i starałam się nie słuchać, jak Jazz przegaduje się z Crosschairsem, a Hound stara się ich rozdzielić i skupiłam się na jasnych gwiazdach nade mną. Niebo było praktycznie bezchmurne, dzięki czemu mogłam bez przeszkód oglądać te małe punkciki, które od zawsze mnie zachwycały. Tak naprawdę nigdy nie wiedziałam, czemu czułam taki pociąg do nieznanego, do kosmosu i obcych. Ale zawsze wiedziałam, że nie jesteśmy sami. Czegokolwiek nie powiedzieliby mi rodzice, bylebym tylko w to zwątpiła, cokolwiek nie przeczytałabym na Internecie, ja zawsze wiedziałam, że gdzieś tam, daleko stąd, są inne żywe istoty. I miałam wielką nadzieję, że w końcu udowodnię wszystkim, jak bardzo się mylili.

-Piękne, co? – moje rozmyślenia przerwał Garfield. Chłopak położył się obok mnie, skrzyżował ręce na piersi i przeniósł wzrok w górę – Może to śmiesznie zabrzmieć, ale dawniej kojarzyły mi się tylko z Piotrusiem Panem i Nibylandią – zaśmiałam się pod nosem, a Gar skarcił mnie wzrokiem – No co? Kochałem tą bajkę. I marzyłem o podróży latającym statkiem, pojedynku na szable z Kapitanem Hakiem, obsypaniu przez Dzwoneczka magicznym pyłem.
-Ale miałeś marzenia…
-Jak każde dziecko. Ty o niczym nie marzyłaś, jak byłaś mała? – przymknęłam oczy starając się przypomnieć sobie cokolwiek innego, niż kosmitów i obce planety, na których zawsze chciałam znaleźć się w jakiś magiczny sposób.
-Kiedyś marzyłam, by zostać zawodową łyżwiarką figurową – szatyn spojrzał na mnie ze zdziwieniem – Wiem, to nie to samo, co polecieć do wymyślnego świata, ale takie miałam niegdyś marzenie…
-I? Spełniło się? Bo wiesz, zapisanie się na lekcje łyżwiarstwa wydaje się dużo łatwiejsze niż podróż latającym statkiem – na samo wspomnienie łyżwiarstwa instynktownie chwyciłam się za nadgarstek.
-Nie, ale byłam blisko. Rodzice zapiali mnie na pierwszą lekcję w moje siódme urodziny szło mi bardzo, ale to bardzo dobrze. Można wręcz rzec, że kariera stała przede mną otworem. Ale… - zawahałam się. Bardzo rzadko komukolwiek o tym mówiłam – Ale potem wszystko się skomplikowało – mówiąc to pokazałam mu moje pocięte nadgarstki. Widziałam na jego twarzy wyraźne zakłopotanie – Jak miałam piętnaście obudziłam się z krwią na rękach i wtedy zdałam sobie sprawę, że ktoś mnie pociął.
-Ktoś? – zdziwił się Gar – Myślisz, że ktoś ci to zrobił?
-Nie miałam powodu, żeby kończyć swoje życie. Ja je wręcz kochałam, wielbiłam uczucie kiedy wchodziłam na lód i byłam w stanie zrobić na nim rzeczy, o których innym się nawet nie śniło. Poza tym nie przypominam sobie, żebym brała do rąk żyletkę, a nie jestem lunatyczką. Dlatego jedynym racjonalnym wyjaśnieniem było to, że ktoś mi to zrobił. Ale oczywiści nikt nie chciał mi wierzyć, bo nie było na to żadnych dowodów – wzięłam głęboki wdech i przeczesałam włosy palcami. Chciałam w ten sposób jakoś przetrawić to, co właśnie powiedziałam, a przy okazji nie wracać do tego cholernego dnia.
-A twoi rodzicie? Oni też ci nie wierzyli?
-Rzadko kiedy wierzyli mi w jakiejkolwiek sprawie. Wysłali mnie więc do psychologa, a ten idiota stwierdził, że zrobiłam to sobie, bo łyżwiarstwo i zawody wywoływały na mnie zbyt wielką presję, której nie mogłam znieść – prychnęłam – Słyszałam te słowa już tak wiele razy, że jestem je w stanie zacytować nawet zaraz po nagłym przebudzeniu. Tak więc, rodzice uznali, że skoro nie radzę sobie ze stresem, to trzeba się go pozbyć. Dlatego wypisali mnie z zajęć łyżwiarstwa figurowego  i już nigdy więcej nie weszłam na lód. Tego dnia skończył się dla mnie czas marzeń, a zaczęła się szara rzeczywistość. Jedyną rzeczą, jaka się dla mnie od tamtej pory liczyła, było dążenie do prawdy. Chciałam za wszelką cenę udowodnić wszystkim, że się mylili.
-W kwestii cięcia się, czy…obcych – zapytał niepewnie.
-Chyba tego i tego. Tylko, że tego pierwszego jedynie podświadomie…

Westchnęłam i na chwilę przymknęłam oczy. Wyobraziłam sobie, że znów wchodzę na lód, cały świat zewnętrzny znika i jestem tam sama i dopiero wtedy wykonuję pierwszy ruch. Potem robię piruet, wiruję, podskakuję, a na samym końcu robię perfekcyjnie wyćwiczony ukłon. Choć minął już ponad rok, to wciąż dokładnie pamiętam każdy mój układ. I wciąż mam nadzieję, że jeszcze kiedyś je wykonam.

-Ej, dzieciaki! – usłyszałam głos Sideswipe’a – Bee mówi, żebyście tu podeszły. Zaraz ma przyjechać powód, naszej wizyty w Chicago.
-Przyjechać? – wymieniliśmy się z Garfieldem spojrzeniami, ale od razu zeszliśmy z wozu i ruszyliśmy w kierunku Autobotów.

Nie minęła minuta, a przez bramę wysypiska wjechał czerwono – niebieski ciągnik tira, a za nim samochód przypominający ambulans. Oba pojazdy zatrzymały się przed nami i w tym samym momencie zaczęły transformować. Ambulans zmienił się w średniego wzrostu, żółtego bota. Tir natomiast wzrostem przewyższył każdego z botów, miał niebiesko – czerwony lakier, a zza jego pleców wystawało coś przypominające miecz. Autoboty przyglądały się mu to z niedowierzaniem, to z zachwytem, niektóre też z nadzieją. Kim był? Nie miałam bladego pojęcia, ale miałam dziwne wrażenie, że kiedyś już go widziałam.

-Nie wieżę… - powiedział pod nosem Jazz – Czy to naprawdę jest…
-Optimus Prime we własnej osobie – dokończył za niego Sideswipe.

Optimus Prime, czyli Lider Autobotów, ich wódz. Ciekawe w jaki sposób Bumblebee się z nim skontaktował?

-Autoboty… - odezwał się Optimus. Miał donośny, ale przyjemny głos – Dobrze jest was znów widzieć.
-I z wzajemnością, Prime – Ironchide podszedł bliżej, a Lider delikatnie poklepał go po ramieniu – Obawialiśmy się, że już więcej cię nie zobaczymy.
-Skąd Bumblebee wiedział, że tu będziesz? – uprzedził mnie Hound.
-Mieliśmy się tu spotkać czternaście lat temu, ale mój statek zboczył z kursu – wyjaśnił Bee – Miałem nadzieję, że Optimus kręci się gdzieś w okolicy i gdy tylko tu zajedziemy, wykryje nasz sygnał.
-I tak też się stało – dodał Prime – Cieszę się, że zdołaliście tu dotrzeć, ale muszę wiedzieć, co wam się stało?
-Ludzie – powiedział chyba najprościej jak się dało Crosschairs – Organizacja zwana Nest, łapała nas zaraz po wylądowaniu, a potem zamykała w klatkach niczym jakieś…jak to oni mówią? A, zwierzaki!
-Nie mieliście z nimi kontaktu? – spytał Jazz – Bez urazu, ale ciebie raczej ciężko przeoczyć – zwrócił się do Optimusa.
-I mnie dziwi to, że nie miałem z nimi styczności – odparł – Zwłaszcza, że wiele razy starałem się z wami komunikować poprzez ludzkie sieci telekomunikacyjne – to rzeczywiście wydawało się nieco podejrzane.
-Ale dlaczego was więzili? – spytał żółty bot.
-Kto to wie! – Ironchide machnął ręką – Pewnie dla informacji, ale ja nawet ich nie słuchałem.
-Tak, w sumie to jedynie Bumblebee z nimi rozmawiał – Sideswipe wskazał na Bee, ale ten tylko spuścił głowę.
-Później o tym porozmawiamy – stwierdził Prime, widząc zakłopotanie bota – Najważniejsze jest, że udało się wam uciec.
-Tak, ale gdyby nie Skye i Garfield pewnie nadal siedzielibyśmy pod ziemią – powiedział Jazz, pokazując na nas ruchem głowy. Optimus spojrzał na nas z zaciekawieniem – Uwolnili nas i od tej pory trzymamy się razem – Lider zbliżył się do nas i schylił tak, że teraz jego głowa była na naszej wysokości.
-Pomogliście im. Dlaczego? – nie byłam pewna, czy pytał o to, bo nam nie ufał, czy po prostu był ciekawy.
-Nawet nie masz pojęcia jak wiele lat was szukaliśmy – pierwszy odezwał się Gar – A kiedy wreszcie was znaleźliśmy, mieliśmy zostawić was tych klatkach?
-A dlaczego nas szukaliście?
-Pięć lat temu Decepticony porwały moją siostrę, a kilka dni temu o mało nie zabiły Skye. Całe szczęście, udało jej się uciec – Prime przeniósł wzrok na mnie.
-To prawda – potwierdziłam słowa chłopaka – Znalazłam jednego z nich na na wysypisku, a on nie wiedzieć czemu transformował się i zaczął mnie gonić. Potem w jakiś dziwny sposób, po prostu zginął, a jak wróciłam do domu  Decepticony oznajmiły mi i całemu światu, że mam wrócić na wysypisko i oddać się w ich ręce.
-Słyszałem tą transmisję, ale wiedziałem, że nie dotrę tam na czas i miałem nadzieję, że sama sobie poradzisz. Jak widać, miałem rację. Ale w jaki dokładnie sposób zginął tamten Decepticon?
-Sama chciałabym wiedzieć. Gonił mnie, ja się przewróciłam, przez przypadek go dotknęłam, a potem on nagle po prostu zginął – Prime zamyślił się – Podejrzewasz coś?
-Nie jestem pewien. Ale jutro Ratchet będzie musiał cię zbadać – mówiąc to wskazał na żółtego bota – Być może dowiemy się czegoś, czego ty sama nie wiesz. Dziś musicie odpocząć. Zostaniemy na tym wysypisku na noc, a rano pojedziemy w dalszą drogę. Nest nadal może was ścigać, a więc musimy ciągle być w ruchu – Optimus wyprostował się i podszedł do Bumblebee, a potem oboje poszli w głąb wysypiska.



Reszta botów transformowała się, a Sideswipe otworzył nam drzwi. Zajęłam miejsce pasażera, a Gar kierowcy i oboje ułożyliśmy się do snu. Chrapanie chłopaka mogłam usłyszeć już po kilku minutach, jednak ja w cale nie byłam śpiąca. W głowi nadal rozbrzmiewały mi słowa Optimusa. „Być może dowiemy się czegoś, czego ty sama nie wiesz”. Jak w ogóle można powiedzieć coś takiego nie wyjaśniając swoich słów? Skoro zasugerował przebadanie mnie przez Ratcheta, to musi coś podejrzewać i wypadałoby, żeby mnie o tym poinformował. Ale najwyraźniej pierw woli się upewnić, że jego przypuszczenia są trafne. Dlatego zaczekam do jutra. Może rzeczywiście dowiem się czegoś, o czym wcześniej nie miałam pojęcia…


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz