Zostaliśmy wpuszczeni do
działu naukowego. To dosyć duży krok. Może w końcu zobaczymy Autobota. Mieliśmy
w końcu kontakt jedynie z Decepticonami.
Jestem ciekawa, czy bardzo się od siebie różnią. To jedna rasa, więc nie
powinni.
Przechodziliśmy obok
kolejnych stanowisk, gdzie naukowcy badali próbki z jakimś niebieskim płynem,
inni starali się wyciągać informacje z głów zabitych Decepticonów. Mam
nadzieję, ze to były Decepticony.
Na końcu pomieszczenia
znajdowała się winda. Zjechaliśmy ją jakieś pięć pięter w dół. Po wyjściu, znaleźliśmy
się w zupełnie nowym świcie. Wielkie Transfomrersy ze znakiem Autobota na
piersiach czy ramionach znajdowały się za elektrycznymi „murami”, jakie nas
rozdzielały. Nie mogłam uwierzyć własnym oczom. Tyle lat szukałam kosmitów, a
teraz oglądam ich jakby nigdy nic. Jedne były mniejsze, inne większe. Czerwone,
niebieskie, srebrne. Naliczyłam ich siedem.
Pierwszy z nich był dosyć spory, czerwony, z ostro zakończonymi
łokciami. Kolejny, tego samego wzrostu był srebrny i miał koła zamiast stóp.
Trzeci również był srebrny, ale dużo mniejszy niż pozostali. Następny nie był
bardzo duży, ale masywny, o czarnym lakierze i poważnej minie. Piąty, zielony
był odwrócony tyłem i nie mogłam mu się przyjrzeć. Przedostatni był sporawy i
bardzo masywny, można rzec, ze gruby i miał coś w rodzaju brody. Nie
zatrzymywaliśmy się, aż nie doszliśmy do ostatniego. Był jednym z mniejszych, o
żółto – czarnym lakierze i nieco innej twarzy. Nie widziałam na niej ust.
-To najlepiej współpracujący
Autobot – zaczęła wyjaśnienia Emma – Wyjawił nam wiele potrzebnych informacji,
nigdy nie sprawia kłopotów. Mówi za pomocą radia, w odróżnieniu od innych.
-Czemu? – zapytałam.
-Nie wiemy – odparł Stephen –
Jest w stanie powiedzieć nam wszystko o swojej rasie, ale ani słowa o sobie.
Najlepiej rozmawia mu się z Emmą – wskazał na córkę – Możliwe, że ufa jej
najbardziej. Emmo, mogłabyś? – kobieta pokiwała głową.
-Cześć mały – podeszła bliżej
Autobota – Jak się czujesz?
-Dobrze, dziękuję –
odpowiedział głosem jakiejś kobiety – Kim oni są? – zapytał z kolei dziecięcym.
-To Samanta Rodgers i
Garfield Stone, nasi nowi przyjaciele. Są tu, bo Decepticony groziły Sam, a my
chcemy jej pomóc. Nie wiesz może, dlaczego cony miałyby się nią interesować? –
bot pokiwał przecząco głową – To nic. Sami się tego dowiemy.
Nie mogłam uwierzyć w to, co
widzę. Emma tak po prostu rozmawiała z tym robotem, jakby znali się od lat. W
sumie, to nie wiem ile oni się znają. Wiem natomiast jedno. On nie mówi jej
wszystkiego. Być może nie ma do niej całkowitego zaufania. Muszę porozmawiać z
nim sam na sam. Tylko tak dowiem się całej prawdy.
-Myślę, że na dziś starczy –
przerwał rozmowę Stephen – Emmo, odprowadź proszę naszych gości do ich pokoi.
Mam dziś dosyć ważne spotkanie i za kilka godzin muszę się stawić w Białym Domu.
-Oczywiście doktorze.
Mężczyzna szybkim krokiem
skierował się w kierunku windy, a my dużo wolniej poszliśmy za nim.
-Długo u Was siedzi? –zapytał
Gar, uprzedzając mnie.
-Czternaście lat. Złapaliśmy
go zaraz po wylądowaniu. Rozbił się niedaleko sfinksa w Egipcie. Musieliśmy się
nieźle postarać, żeby to zatuszować.
-I od początku był taki
„potulny”? – znów uprzedził mnie chłopak.
-Tak. Nie to, co pozostali.
Oni nie bardzo nam ufają. Dlatego tak zależy nam na żółtym bocie. Jest
podstawowym źródłem informacji.
-Jest żywą istotą –
powiedziałam, co gryzło mnie od kąt zobaczyłam te elektryczne klatki –
Traktujecie go jak jaką maszynę i zapominacie, że to żywa istota.
-Ma u nas dobre warunki. Nie
możemy go przecież od tak puścić na ulice – weszliśmy do windy i Emma nacisnęła
guzik. Przez chwilę trwała cisza, ale zadzwonił przypięty do pasa kobiety
komunikator - Słucham? – odebrała – Gdzie? Zaraz tam będę – rozłączyła się i
przypięła komunikator z powrotem do pasa.
-Co się stało? – zapytałam.
Widać było, że szykuje się jakaś akcja.
-Dostaliśmy informację, że
wielki robot był widziany w Nowym Yorku. Świadkowie byli pewni, że czegoś lub
kogoś szukał – wymieniliśmy z Garfieldem spojrzenia – Muszę tam zaraz lecieć.
Traficie do swoich pokoi – pokiwałam twierdząco głową – Ufam ci Sam, jemu nieco
mniej. Przypilnuj go.
-Ma się rozumieć – gdy winda
tylko się otworzyła Emma wybiegła z niej. To była moja najlepsza szansa, nie
mogłam z niej nie skorzystać. Nim Gar zdążył wyjść wcisnęłam guzik -5 i drzwi
windy się zamknęły.
-Co robisz?!
-Muszę porozmawiać z tym
Autobotem. On im czegoś nie mówi, a ja muszę się dowiedzieć czego.
-Dla nich? Wydałaś im mnie,
nie taki był plan! – złapałam chłopaka za ramiona i przycisnęłam go do ściany
windy.
-Musiałam zdobyć ich
zaufanie, rozumiesz? Poza tym, to był jedyny sposób by cokolwiek od nich
wyciągnąć. To są wyszkoleni żołnierze, ich się nie da ot tak przekabacić czy
przechytrzyć. Jeżeli nie masz zamiaru mi pomagać, w porządku, ale chociaż mi
tego nie zepsuj – winda się zatrzymała, więc od razu ją opuściłam i szybkim
krokiem skierowałam się do żółtego bota. Słyszałam, że Gar idzie za mną –
Zaczekaj tutaj – odwróciłam się do niego – Muszę z nim porozmawiać na osobności
– Garfield westchnął.
-Niech ci będzie – zwycięsko
podbiegłam do Autobota. Wyglądał na dużo smutniejszego niż przedtem. Siedział
skulony w rogu i nie patrzał na mnie.
-Cześć – powiedziałam zbyt
cicho, by mnie usłyszał – Cześć, jestem Sam, ale mówią na mnie Skye – bot
odwrócił się w moją stronę – Chciałabym z tobą porozmawiać – cisza – Powiesz,
jak się nazywasz? Nie chcę cię skrzywdzić.
-Oni też tak mówili – mieszał
różne głosy.
-NEST? – pokiwał twierdząco
głową – Skrzywdzili cię?
-Carrigan… mówił, że chce
pomóc, ale tylko krzywdził…
-A to skończony oszust –
powiedziałam sama do siebie.
-Tylko Emma była miła.
Próbowała mi pomóc.
-Tak, Emma jest dobra, nie to
co jej ojciec – podeszłam nieco bliżej – Posłuchaj mnie. Chcę ci pomóc. Nie
możesz tu zostać, żaden z was nie może.
-Dlaczego? – zdziwiłam się –
Dlaczego chcesz nam pomóc?
-Bo wierzę, że jesteśmy do
siebie podobni i że nie chcecie nas skrzywdzić. To jak będzie, zaufasz mi?
-Tak.
-Dobra decyzja. Garfield! –
zawołałam chłopaka, który pojawił się w jednej sekundzie – Musimy ich uwolnić.
-O, to znowu jesteśmy
samozwańczymi strażnikami wolności? – zapytał ironicznie – Władze są fuj?
-Nie bądź dzieckiem. Zobacz,
czy możesz się włamać do systemu i wyłączyć tą elektryczną klatkę – wskazałam
na znajdujący się obok panel.
-Już się robi – Gar zaczął
majstrować coś na ekranie, a ja odwróciłam się do Autobota.
-Powiesz mi, jak masz na
imię?
-Bumblebee – uśmiechnęłam się
– Dziękuję ci.
-Nie ma sprawy. Gar, jak ci
idzie? – zwróciłam się do chłopaka.
-Mają dobre zabezpieczenia,
ale teraz, kiedy jestem w środku, nie zdołają się obronić. Pole energetyczne
zniknie za 3…2…1…
Wtem usłyszeliśmy głośny syk.
Udało się nam. Bee zrobił niepewny krok w przód i kiedy nic się nie stało,
momentalnie zaczął skakać z radości. Reszta botów także opuściła swoje cele. Byli
szczęśliwi, bo w końcu zostali uwolnieni. Jeden z nich, większy od Bumblebee
bot o srebrnym lakierze i kołach zamiast stóp podjechał do nas.
-Już czas się stąd zmywać, co
Bee? – bot pokiwał głową – W takim razie na górę.
Srebrny Autobot odbił się od
rąk Bumblebee i wbił prosto w sufit, a przy okazji w kolejne piętra. Trzy
kolejne roboty zrobiły tak samo. Nagle nasz mały trzmiel wziął mnie i Garfielda
na ręce i wyskoczył na piętro wyżej. Przeszliśmy na jego plecy, a wtedy on
zaczął przeciskać się przez dziury. Nim się spostrzegłam, byliśmy w
laboratoriach NEST. Naukowcy uciekali, włączali alarm, krzyczeli, wariowali.
Nie zważając na nich pędziliśmy przed siebie. Byliśmy pewni, że to już koniec
kłopotów, ale drogę do wyjścia zagrodzili nam żołnierze. Mieli ze sobą potężną
broń palną, na przykład bazooki. Boty robiły uniki, ale musiały się jakoś
bronić. Bumblebee przeskoczył nad nimi, zrobił dziurę w ścianie i odłożył nas
na ziemi, a następnie wrócił do walki. Widać było, że chciał się zemścić. Na
dworze było ciemno, więc nie byłam w stanie stwierdzić, gdzie jesteśmy.
Wróciłam do przyglądania się walce. Ciężko było mi dostrzec żółtego bota, ale
wreszcie udało mi się to zrobić. Powalał piątkę ludzi na końcu pomieszczenia.
Kolejny, zielony bot z czymś przypominającym płaszcz oraz goglami, bez wahania
strzelał do żołnierzy. Moją uwagę zwróciło trzech mężczyzn, którzy wnosili do
pokoju coś przypominającego armatę. Wycelowali ją w wysokiego, czerwonego bota
i wystrzelili. Pocisk, przypominający małą bombę przeleciał przez sam środek
Autobota, robiąc w nim jedną wielką dziurę. Chciałam krzyczeć, chciałam go
zabić, za to, co zrobił. Czułam rosnący gniew, jakiego jeszcze nigdy nie
czułam. Łzy mimowolnie spłynęły po moich policzkach. Gaarfield objął mnie w
ramionach i razem cofnęliśmy się do tyłu. Wkrótce z budynku wybiegł Bumblebee.
Złapał nas i razem skierowaliśmy się przed siebie, byle dalej od tego piekła.
Przeskoczyliśmy płot, za którym był las. Musieliśmy się znajdować na jakimś
odludziu. Biegliśmy tak, zahaczając o gałęzie drzew przez dość długi czas, aż
Bee nie zadecydował, że się zatrzymamy. Odłożył nas na ziemi, a ja momentalnie
usiadłam na wystającym korzeniu. Ciągle miałam przed oczami obraz tego zabitego
Autobota. Tych ludzi nie obchodził jego los. Dla nich był jedynie maszyną,
obiektem doświadczalnym. Zabili go bez żadnych skrupułów. To my w tym wypadku
jesteśmy myśliwymi. Gar złapał mnie za rękę, a ja położyłam głowę na jego ramieniu. Ciągle płakałam, oczy
miałam już chyba czerwone.
-Prześpij się – zaproponował
Bee – Jutro musimy ruszyć dalej, będą ci potrzebne siły.
Pokiwałam porozumiewawczo
głową. Wyrwałam rękę z uścisku chłopaka i wspięłam się na drzewo. Usiadłam na
dość szerokiej gałęzi, a już po kilku minutach usnęłam.
Narracja trzecio osobowa
Ciemnoskóry mężczyzna w
garniturze ponownie oglądał nagranie z przesłuchania dziewczyny. Od samego
początku miał wrażenie, że mówi prawdę, ale zdrowy rozsądek kazał mu nie ufać
swojej intuicji. Kiedy jednak pojechał do jej domu sprawdzić, czy wszystko z
nią w porządku i nie zastał nikogo, zaczął winić sam siebie. Co, jeśli jego
intuicja się nie myliła i ci kosmici rzeczywiście ją porwali? Miał nadzieję, że
dziewczyna po prostu uciekła, ale poczucie winy nie dawało mu spokoju.
Wypijał piątą kawę tego
wieczoru, kiedy usłyszał w wiadomościach donos o wielkich robotach widzianych w
Nowym Yorku. To był dla niego impuls. Wiedział, że taka okazja może się więcej
nie powtórzyć. Postanowił rozwiązać tą sprawę na własna rękę. Wziął dwa
tygodnie wolnego, na dobry początek i wrócił do domu, by się spakować. Zabrał
jedynie najpotrzebniejsze rzeczy, a zaraz potem pojechał na lotnisko. Chciał
jak najszybciej znaleźć się na miejscu i zebrać świeże dowody. Kto wie, jakie
służby się tym jeszcze zainteresowały, albo kto jeszcze wie coś, o tych
robotach.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz